Hejka,
Dwa światy, dwie różne misje do wypełnienia i ciągle ja, ta sama, niezmienna, mająca jedynie nowe pomysły, lubiąca wchodzić wciąż w nowe role.
Od lipca tego roku mieszkam w Niemczech, są chwile różne i te lepsze i gorsze, ale chyba więcej tych lepszych, a dlatego tak jest, bo ciągle życie mnie czymś zaskakuje.
Od pierwszego dnia, kiedy tu przyjechałam wzięłam los w swoje ręce i stwierdziłam, że niech się dzieje co chce, ja odkrywam świat, poznaję ludzi i ich historie, wychodzę do nich i na tyle ile mogę, pomagam im, bo daje mi to i im chyba też ogromną siłę.
Od początku wiedziałam po co tu przyjechałam, chociaż rzeczywiście nie sądziłam, że to wszystko tak się szybko rozwinie a cały mój plan się powiedzie. Na początku miał to być wypad wakacyjny, ale los chciał inaczej. "Życie płata nam czasem figle". Od trzeciego dnia mojego pobytu zaczęła się ostra walka o pracę. Rzeczywiście nie trwała ona ku mojemu zdziwieniu jakoś długo, bo w drugim dniu moich poszukiwań miałam już pracę. Nic wielkiego, ale byłam z siebie strasznie dumna. To była restauracja włoska, taka "bułkę przez bibułkę", ale pomyślałam, że nie mam czasu się zastanawiać, muszę działać i z czegoś żyć.. Ale nie zdążyłam się tam zadomowić, bo po dwóch dniach mi podziękowali. Niby, że nie potrzebują jednak nikogo nowego, bo jest brzydka pogoda, a oni przede wszystkim żyją z ogródków, takie tam... . A tak naprawdę nie nadawałam się po prostu do tej roboty. Byłam jedyną dziewczyną w tej restauracji, obok sami faceci-kelnerzy (akurat to mi zupełnie nie przeszkadzało), perfekcyjnie noszący sześć talerzy na dwóch rękach a moje ręce już na sam widok tylu talerzy dostawały "choroby Parkinsona" i trzęsły się jak galareta. Składanie serwetek też nie wychodziło mi najlepiej. Tak, ale nie poddając się poszłam szukać dalej. Pomyślałam, że to nie taka prosta sprawa być kelnerką i chyba dosłownie na drugi dzień znalazłam pracę w cukierni, (oczywiście w moim stylu, cieplutka, babcina) w roli bardzo popularnej tutaj wśród Polek (pozdrawiam koleżanki z Polski) Putzfrau, tzw. "pucki". Jednak to chyba każda z nas potrafi-pomyślałam, ale okazało się, że nie. Jak się później dowiedziałam nawet na sprzątaczkę robią castingi-ale jaja. Ale okej, nie ma co wydziwiać.
W ogóle to niesamowite, jaką miałam radochę przy pucowaniu tej podłogi, a to chyba dlatego, że tak naprawdę nigdy tego nie robiłam "zawodowo", haha. Oczywiście wczułam się bardzo w rolę. Rzeczywiście zajęłam się tą cukiernią, jak własnym domem, do tego stopnia, że moja szefowa wzięła mnie też do siebie do domu, żebym jej od czasu do czasu i tam ogarnęła. Oczywiście uznałam to za super propozycję, bo przy okazji moja szefowa obwiozła mnie po Belgii, bo ona nie mieszkała w Niemczech. Więc dwie pieczenie na jednym ogniu: Zarobiłam sobie dodatkowo i zobaczyłam świetne miejsca w Belgii. Widzicie nawet takie "pucki" mogą otworzyć drzwi do wielkiego świata, wnieść do życia nową energię, zdrowsze spojrzenie na życie. Dla mnie to było coś naprawdę całkiem innego, przy czym niesamowicie odpoczęłam psychicznie, no i co najważniejsze wyleczyłam swoje gardło, czyli same plusy. Tak, bo odkąd po studiach zaczęłam pracę w swoim zawodzie nauczyciela miałam niesamowite problemy, które jednak dzisiaj rozwiązuje sama bez pomocy lekarza. Oczywiście dochodziłam do tego jakiś czas i dzięki mojej wspaniałej koleżance, p.laryngolog Joannie, wiem też co robić, żeby nie nadwyrężać swojego głosu a woda utleniona na bolące gardło jest u mnie zawsze w apteczce. Asiu nie zapomniałam o twoich cennych radach i stosuje się do twoich zaleceń, pozdrawiam.
Oczywiście poznałam wielu fantastycznych ludzi tym razem z branży cukierniczej. Do dzisiaj, kiedy spotykam się z kimś stamtąd, to moi koledzy wspominają moje listy, które pisałam do wszystkich pracowników, kiedy kończyłam swoją pracę, bo zawsze ja zamykałam cukiernię, a kiedy wyjeżdżałam na urlop do Polski pisałam, żeby nie zapomnieli zamykać lodówek, bo te biedne później całą noc "pipczą" wołając o pomoc, albo żeby pamiętali o dokładnym spuszczaniu wody w męskiej toalecie, bo jak przyjadę, to ten wstrętny odór może porazić moje gałki oczne i uszkodzić inne zmysły, że nawet okulary słoneczne i maska gazowa nie pomogą.
I tak, jak zawsze ciężko mi było odejść, bo się kolejny raz zadomowiłam, zaprzyjaźniłam, itd., ale wiedziałam, że to jest tylko coś przejściowego. W międzyczasie, kiedy pracowałam jako pucka wysyłałam cv i listy motywacyjne do szkół i nie tylko, a że "lanie wody" to moja specjalność i że mam tu swoją oddaną przyjaciółkę Kamilę "wysoliłyśmy" takie CV, że nie mogli mnie nie przyjąć. Oczywiście samo CV nie wystarczyło i szczerze mówiąc miałam już dość tych rozmów kwalifikacyjnych. W sumie w tej szkole, w której najbardziej chciałam pracować i co się rzeczywiście udało, przeszłam trzy rozmowy. Trochę miałam wrażenie, że jestem w milionerach, "dziękujemy przechodzi Pani do następnego etapu". Dobrze tylko, że nie było takich trudnych pytań, bo bym "odpadła w przedbiegach". Patrząc na to z innej perspektywy, perspektywy ucznia to bardzo dobrze, że jest taka selekcja i nie trafia tutaj każdy, bo żeby być nauczycielem nie wystarczy tylko posiadać wiedzę merytoryczną i dydaktyczną, co jednak często obserwowałam w polskich szkołach. Dla mnie osobiście najważniejsze są kwalifikacje czy umiejętności pedagogiczne i psychologiczne, których niestety brakowało raczej wszystkim nauczycielom w moim liceum, kiedy sama byłam uczennicą.
No i kolejny plan zrealizowany. Powiodło się. Zaproponowano mi pracę w dwóch szkołach: jedna tylko z Chińczykami, na wyjeździe. Druga: z obcokrajowcami (przez wielkie O, bo to niezła mieszanka wszystkich narodowości) w roli nauczyciela języka niemieckiego. Miałam wiele obaw, nigdy nie pracowałam z nikim innym, jak z Polakami. To całkiem coś innego. Poza tym ten mój "cudowny angielski", już to czuję. Pomyślałam, ze znowu niezła jazda bez trzymanki, ale ostatnio "dość często muszę wchodzić na ten rower bez kierownicy, więc cóż": "Do odważnych świat należy".
I o ile tu na miejscu z obcokrajowcami pracowało mi się od początku wspaniale, inne kultury, jak dla mnie ludzie z innej planety, różne kolory skóry, chusty na głowach (dziewczyny z krajów arabskich), naprawdę wszystkie zakątki świata, o tyle wciąż nie mogłam rozgryźć tych Chińczyków na wyjeździe. Męczyłam się strasznie, miałam poczucie, że wysysają ze mnie całą energię i nic z tego nie wynika. Na początku nic do nich nie trafiało.
Przyjechali dosłownie przed chwilą do Niemiec, zostali podobnie jak ja rzuceni na głęboką wodę, nie znali w większości ani słowa po niemiecku, mieli 9 miesięcy na perfekcyjne-powiedziałabym-opanowanie niemieckiego, oderwani od rodziców (w większości ci ludzie mieli 18 i 19 lat), bo niektórym musiałam pokazywać, jak uprać pranie w pralce czy delikatnie zwrócić uwagę na to, że paznokcie należy obcinać od czasu do czasu, bo niekoniecznie przynosi to szczęście (jak oni mnie zapewniali) a na pewno u chłopaków nie wygląda to trendy. No więc zarówno oni jak i ja dostaliśmy niezłego kopa. Uczyliśmy się od siebie nawzajem, musiałam bardzo często włączać mowę ciała, żeby coś zrozumieli. Skakałam, pokazywałam, przynosiłam szminkę i nawet malowałam usta przy nich, żeby wytłumaczyć co to jest szminka po niem, było zabawnie, ale nie zawsze. Po piątkowej lekcji zawsze wieczorem w domu robiłam zabieg na gardło, bo było totalnie wyeksplatowane i myślałam co jeszcze mogę zrobić, jak inaczej poprowadzić te lekcje, żeby nie był to tylko monolog z mojej strony.
Myślę, że na ten temat napiszę też kiedyś osobnego posta, kim są Chińczycy, kim są w ogóle Azjaci, jakie mają problemy tu w Europie i tak dalej. Jedno jest pewne my Europejczycy i oni Azjaci to dwa przeciwległe bieguny. Są tak zamkniętą grupą społeczną, ale to wynika tylko i wyłącznie z tego systemu w jakim się wychowali i dorastali. Przez pierwszy miesiąc nikt się nie zaśmiał na lekcji, nikt nie wyjął nosa zza książki. Nikt też nie dał mi do zrozumienia, że lekcja choć trochę się podobała. Miałam wciąż wrażenie, że są znudzeni i że jestem do bani.
Ale po dwóch miesiącach moi Chińczycy przeobrazili się z poczwarek w okazałe motyle. Ja byłam w szoku, nie mogliśmy się nagadać, rozumieli moje żarty, sami opowiadali przezabawne historie. Strasznie dojrzeli i powiedzieli mi co było dla mnie kolejnym motorem do działania i wielkim sukcesem życiowym, że są tak zmotywowani do nauki, tak im się chce uczyć tego niemieckiego, że aż ja się w końcu przestraszyłam czy nie za bardzo poszalałam. Stali się tak bardzo otwarci na wszelkie nowości, korzystają z życia tu w Niemczech, jeżdżą i zwiedzają, co się da i przede wszystkim super się bawią. Właśnie mam zamówienie na wspólną jazdę na narty i bal karnawałowy.
To, że są niesamowicie zdolni, to nie ulega wątpliwości. W Chinach jeżeli ktoś lubi taniec czy mówi, że jego hobby jest muzyka to znaczy, że gra na mega wypasionym flecie poprzecznym przeszło 10 lat , sam tworzy muzykę i jak gra, to ja pytam ile kosztuje bilet na jego koncert.
Ale wszystko co dobre ma kiedyś swój koniec. I tak dostałam możliwość zostania na stałe w mojej szkole z obcokrajowcami (o których też zaraz napiszę) poza tym dojazdy ponad 30 kilometrów kosztowały moją Blanię cały dzień z opiekunką, więc musiałam znowu mimo wszystko myśleć o sobie i mojej córce.
Ale koniec był pełen łez, moi Chińczycy przygotowali mi piękne pożegnanie. Chwalili się swoimi talentami (przecież sama kazałam im walczyć o siebie samych i pokazywać to, co najlepiej potrafią) i przygotowali mi piękną piosenkę na gitarze, przy której poleciały mi łzy (też zdążyli mnie trochę poznać i wiedzieli co mnie złamie) aha i dostałam piękne zawieszki z maskami chińskimi, które zdobią teraz klamki w moim mieszkaniu (podobno mają mi przynieść szczęście ale musiały już działać zanim je jeszcze dostałam) i pyszną herbatę chińską, taką prawdziwą z Chin, która pachnie jak to moja Blania stwierdziła i słusznie polskim latem, łąką i lasem, nie da się tego opisać pudełko cudeńko-złote opatrzone czarnymi chińskimi literami.
zawieszka numer 1 podobno ma mi przynieść szczęście
zawieszka numer dwa (obie wyglądają trochę mrocznie, ale mam nadzieję, że chcieli dla mnie jak najlepiej
herbatka pachnąca polskim latem, a może chińskie tak samo pachnie, hm...
do miłego pa pa...