Ale się zaniedbałam. Nie było mnie tu bardzo długo.
Obiecałam kiedyś, że opowiem wam, jak moje dziecko radzi sobie z nowym językiem. Na początku chciałabym was zapewnić, że moja Blania nie znała ani słóweczka po niemiecku. Nie należę do tych rodziców, którzy ze względu na fakt, że znają jakiś język to maltretują nim swoje dziecko. Dla mnie musi być to naturalny proces, tak jak z nauką siedzenia, stawania i chodzenia. A poza tym nie jestem systematyczna, więc wiem, że u nas w domu by to nie przeszło.
Początki nie były łatwe. Blania zaczęła swoją przygodę z niemieckim przedszkolem dokładnie 01.10 2012, czyli trzy miesiące temu. Jeszcze we wrześniu chodziłam z nią prawie codziennie do przedszkola, bo mogłam sobie wtedy na to pozwolić (ponieważ swoją pracę zaczęłam 15 października). Spędzałyśmy tam średnio godzinę dziennie, żeby Blanka się powoli przyzwyczaiła do nowych warunków, rzeczywiście diametralnie różnych niż w Polsce. Szczerze- byłam przerażona, jak ona da radę bez znajomości niemieckiego, nie mając żadnej osoby wokół siebie mówiącej w jej, jak to ona mówi ukochanym polskim.
Od 15 października zaczęła się niezła jazda bez trzymanki. Moje dziecko nie należy do dzieci, które od pierwszego dnia znajdują sobie przyjaciół, są odważne, itd... .Ale początek był naprawdę dobry. Blance bardzo się podobały te wszystkie nowości, wychodzenie do innych grup w przedszkolu, jazda śmiesznymi wózkami po korytarzu, siedzenie na dworze, na piasku i grzebanie łopatką w ziemi podczas ulewy. U nas w Polsce raczej rzadko kiedy jesienią i zimą dzieci wychodzą na dwór. Ja na początku nie wierzyłam sama w to, co widzę, ale włączyłam swój stoicki spokój i stwierdziłam, że poczekam czy moje dziecko nie będzie zaraz chore, czy nie złamie sobie jakiejś kończyny będąc bez opieki nauczyciela na sali gimnastycznej. Tak, tak przyszłam pewnego razu po moją Blanię do przedszkola i nigdzie nie mogłam jej znaleźć. Jakaś pani, ale nie była to wychowawczyni powiedziała, że Blania jest w tzw. Mehrzweckraum. Kurna chata myślę: gdzie to jest i gdzie jest jej cała grupa. No wreszcie udało mi się znaleźć to miejsce. To rodzaj sali gimnastycznej. Już miałam wchodzić, ale coś mnie powstrzymało. Stwierdziłam, że zatrzymam się na chwilkę i poobserwuję moją mającą wciąż to nowy problem córkę. Słuchajcie i to co zobaczyłam zapisało się głęboko w mojej pamięci. Moja córka śmiejąca się od ucha do ucha, ślina kapiąca z brody z emocji. Wisiała do góry nogami wysoko na drążku z koleżanką murzynką Emdi i drugą jej równie oddaną psiapsiułą Amelią Koreanko-Rosjanką, a wisząc grały w łapki i coś śpiewały. Stałam jak wmurowana, ale to jeszcze nic. Patrzę a dziewczynki zeskoczyły z drążka i wzięły każda sobie parę szczudeł i najdziwniejsze jest to, że Blanka też umiała w tym chodzić. I kolejna sprawa odpowiadała koleżankom: Danke, bitte, wie, was, darf ich co znaczyło, że rozumiała je. To był drugi miesiąc. Odetchnęłam z ulgą, to jest to: może nie będzie tak źle, może nie usłyszę dzisiaj jaką to jestem niedobrą mamą, że ją zabrałam z Polski. Dzisiaj uważam, że Blance pomogła też w tej całej nowej sytuacji ta przestrzeń, swoboda i samodecydowanie o tym, co chcę teraz robić, nie czuła się taka napiętnowana, zarzucana wciąż nowymi pytaniami. Miała czas i miejsce na swoje popłakiwania i odreagowywanie wszystkich stresów np w namiocie, w swojej sali.
I tak nowy język docierał do jej całego ciała, poprzez uszy, oczy, nogi i ręce, itd.,bo tym wszystkim pomagała sobie.
Codziennie, jak przychodzi z przedszkola, to pyta o wciąż nowe słowa, co znaczą. Ale jakoś coraz mniej pyta.
Oczywiście było mnóstwo różnych sytuacji, które wynikały z braku znajomości języka, np. Blania zesikała się, bo nie umiała się zapytać czy może iść do toalety, a jak to panie mówią, ze nawet czasami bywa za grzeczna (i bez pozwolenia nauczyciela nie wychodzi do toalety-akurat to myślę zostało jej jeszcze z polskiej mentalności-uprzejmość wychodząca bokiem- nawet kosztem mokrych gaci)
Wczoraj przeżyłam coś niesamowitego: Powiedziałam do Blanki: "Warum hat du das gemacht", a moja Blania "Mamo chyba hast du?",(to znaczyło że źle odmieniłam czasownik) "oj mamo musisz trochę się jeszcze pouczyć" i obie wybuchnęłyśmy śmiechem.
Moje dziecko nie wie naturalnie co znaczą pojęcia czasownik, odmiana, zdania poboczne, itd. ale z tych jej małych usteczek wychodzą takie olbrzymie zdania podrzędnie złożone z obwohl, weil idt, że "mała Baśka". I pomyśleć, że nasi uczniowie często latami uczą się języka i wciąż mówią ich haben. A tu tylko słuchanie, obserwowanie i bezmyślne powtarzanie całych zdań, zwrotów, pytań, itd.
Kochani nie ma lepszej metody na naukę języka, jak wyjazd za granicę. No i najlepiej jak najwcześniej. Blanka ponieważ ten jej aparat mowy nie był jeszcze tak mocno przesiąknięty polszczyzną, mówi z takim niemieckim akcentem i do tego z tym śmiesznym rrrrrrrr...
Podobno też tak jest, że dzieci z bardzo dobrą znajomością swojego języka ojczystego jeszcze szybciej przyswajają język obcy. Na początku we wrześniu powiedziano mi, że Blanka po roku czasu będzie mówić po niemiecku. Wszyscy łącznie z nauczycielami jesteśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni, że poszło rzeczywiście, jak z płatka. Blanka dostała też pakiet dodatkowych zajęć, tzw. Sprachfoerderung, żeby jeszcze usprawnić ten proces, bo w przyszłym roku idzie do niemieckiej szkoły.
Generalnie moje dziecko mówi, że nie lubi niemieckiego, ale "Mamo pobawmy się lalkami albo pograjmy w memory po niemiecku", haha
No i niestety, teraz się nie da już niczego przed nią ukryć, kiedy rozmawiam z moimi niemieckimi znajomymi, bo skubana wszystko rozumie.
Poza tym dla mnie ta jej znajomość niemieckiego jest bardzo praktyczna, bo czasami, kiedy w wekend pracuję, zabieram Blankę ze sobą do szkoły i ona uczy się razem z moimi obcokrajowcami i sprawia jej to niesamowitą frajdę, a ja nie muszę wtedy zatrudniać opiekunek, które rzeczywiście są przewspaniałe (Pozdrawiam Was Alina i Ewelina)
A oto może kolejna moja pasja, haha. Nie, moje dziecko wymyśliło, że może dzisiaj porysujemy. Wczułam się bardzo w rolę i aż jestem w szoku, że sama to narysowałam. A czemu coś takiego? Myślę, że ten rysunek świetnie oddaje mnie i tytuł mojego bloga. Z jednej strony bizneswoman, bo coś mnie jednak ciągnie do wyjazdów, poznawania świata i przede wszystkim ludzi, zawiązywania nowych przyjaźni, zdobywania ciągle to nowych kontaktów, rozwijania się zawodowo, a druga moja dusza - to ta domowa, kapcioszkowa mamusia, zrzucająca w domu te damulkowe ciuchy (ostatnio dość często słyszę o sobie, że mam coś z damy-to chyba komplement, choć ja myślałam, że tu w Niemczech naprawdę się wyluzowałam, co oddaje też mój dużo bardziej swobodny styl ubierania, pozdrawiam Maciek) uwielbiająca się wylegiwać na sofie, z dobrą książką w ręku, z wyciągniętymi nogami, kochająca starocie, skrzypiącą podłogę, zapach ciasta i pościeli o zapachu złotego lenoru.
Tylko tego pana ze zdjęcia ciągle brak, ale dobrze, że chociaż jest w mojej wyobraźni, haha
Pozdrawiam tak cieplutko, jak na tym obrazku...