My tu tak sobie gadu gadu a na świecie dzieją się takie rzeczy, które osobiście znałam tylko z filmów. Odkąd pracuję w Niemczech, w szkole z obcokrajowcami, odkrywam ciągle to nowe historie i poznaje fantastycznych ludzi.
Dzisiaj historia niesamowitego chłopca.
Wzbudził moje zainteresowanie, bo był inny. I to nie ze względu na skórę, bo tu wszyscy są inni, ale on był strasznie smutny.
Hasan nie za dużo mówił, niechętnie pracował w grupie, ciągle musiał powtarzać egzaminy. Ale to jasne, chłopak nie miał głowy do nauki. Wiedział jednak, że jeśli się podda, będzie musiał wrócić do swojego kraju. Próbowałam go motywować, ale czasami nie było łatwo. Miałam wrażenie, że często jest ze swoimi myślami gdzieś daleko, jakby na innej planecie.
I szczerze powiem, że strasznie mnie to męczyło i nie dawało spokoju, że nie mogę dotrzeć do tego człowieka. Mam też taką zasadę, że zawsze staram się dobrze poznać każdego z moich uczniów, wiedzieć jakim kto jest typem ( w szerokim tego słowa znaczeniu-charakter, czym się interesuje, temperament, jaki ma styl uczenia (wzrokowy, audytywny, itd.)
Hasan to bardzo inteligentny, mądry młody człowiek, ale bardzo nieszczęśliwy. Pochodzi z Syrii, w której nieustannie toczy się krwawa wojna. Średnio raz w tygodniu przynosi mi informację, kogo z jego rodziny zabito, komu urwało nogę i jak bardzo pragnie zobaczyć swoich rodziców. Jemu i jego bratu udało się uciec do Niemiec, natomiast jego rodzinie niestety nie. I jak Hasan mnie przekonuje, już nigdy się z nimi nie zobaczy, bo lotnisko zostało zbombardowane, nie ma kontaktu z nikim, nie wie, co u nich. Skype i telefony odmówiły posłuszeństwa.
Podziwiam go, że daje radę przychodzić na nasze zajęcia, które jak mi powiedział są jedyną odskocznią dla niego. To tutaj tak naprawdę może na chwilę zapomnieć.
Oczywiście dla mnie jest to niewyobrażalne, o czym mi opowiada i za każdym razem odchorowuję to w domu. To brutalne może, co teraz powiem, ale chyba się uodporniam i coraz mniej płaczę w nocy pod kąłdrą, bo spotykam się z tymi historiami każdego dnia. Kiedy Hasan pyta mnie na lekcji: "Karina, jak powiedzieć: moje kondolencje, jestem duchem i ciałem z Wami - mam kluchę w gardle i dreszcze na całym ciele, czasem odwracam się na chwilę, żeby wytrzeć łzy, ale to nic w porównaniu z tym, co on czuje.
Codziennie proszę moich uczniów, żeby przynosili nowe słówka, które podsłyszeli gdzieś na ulicy, w pubie, czy w bibliotece. I czekam z niecierpliwością, ale jednak cierpliwie -haha, kiedy Hasan zapyta o znaczenie, czegoś innego niż umierać, obumarły, zwłoki, itd.
Posta tego zaczęłam pisać dokładnie rok temu, kiedy regularnie kilka razy w tygodniu widziałam się z tym chłopcem. Kilkanaście miesięcy temu ukończył on naszą szkołę i nie miałam już więcej wieści od niego i o nim.
Aż w ubiegłym tygodniu nasza sekretarka woła mnie do biura. "Karina ktoś pilnie chce z tobą rozmawiać. I ma piękny bukiet kwiatów." Wychodzę, przecieram oczy. Oto Hasan. Sam, we własnej osobie.
"Cześć Karina" - słyszę i widzę uśmiech na twarzy.
Ludzie z administracji znali go, bo często walczyłam o niego, żebyśmy mu dali jeszcze szansę.
Tak naprawdę nie musiał nic mówić. Wiedziałam, że jest mega szczęśliwy.
"Karina dostałem się na medycynę. Pozbierałem się. Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na tej planecie. Dziękuję, że wierzyłaś we mnie."
Dostałam piękne kwiaty z bilecikiem, którego przeczytałam dopiero w domu: "Słówko na dzisiaj: der Glaube - wiara, die Hoffnung - nadzieja."
To chyba najlepszy prezent, jaki mogłam sobie wymarzyć na święta.
I to taki apel do nauczycieli, żeby czasem wczuli się w rolę swojego ucznia i próbowali go za wszelką cenę zrozumieć, albo chociaż wysłuchać. To tak niewiele kosztuje, a może dać wiarę w lepsze jutro.
Ten tydzień był rzeczywiście obfity w niespodzianki. Moja fantastyczna praktykantka, która była ze mną miesiąc i przyglądała się moim lekcjom, robiła pilnie notatki, zadawała 1000 pytań i w końcu poprowadziła sama lekcję, przed którą miała ogromną tremę, zaskoczyła mnie równie pięknym prezentem-tekstem, napisanym na pożegnanie specjalnie dla mnie.
A myślałam, że się będę powoli wycofywała z tego zawodu, bo głowa paruje od nowych pomysłów, ale jakoś mi szkoda.
Życzę Wam wspaniałych świąt, odpoczynku, nowych przemyśleń i pozytywnej energii w Nowym Roku, którą będziecie zarażać innych, no i takich pięknych prezentów, płynących prosto z serca.
Pozdrawiam:
domowabizneswoman
piątek, 19 grudnia 2014
wtorek, 25 lutego 2014
MOTYLE W BRZUCHU
MOTYLE W BRZUCHU
Strasznie się przed nimi bronimy, ale chyba nie umiemy bez nich żyć. Dopadają nas znienacka, omamiają, powalają na łopatki, kłują w brzuchu, rozrywają od wewnątrz, czasem powodują odruch wymiotny, a nawet rozwolnienie. Nie da się tego stanu z niczym porównać. Sprawia, że przeobrażamy się z brzydkiego kaczątka w pięknego łabędzia i jesteśmy młodsi o ładnych parę lat. To uczucie jest jak narkotyk, którego potrzebujemy codziennie w większej dawce.
Nie jest ono jednak na wyciągnięcie ręki. Jest jak nieproszony gość. Wchodzi w buciorach i nie pyta, czy może.
Był sobotni, styczniowy wieczór. Zaproszenie od koleżanki z pracy na kolację. Kurcze, co tu wymyślić? Główka pracuje. Od pół roku biedna próbuje mnie zwerbować do siebie, a ja z tygodnia na tydzień mam lepszą wymówkę. Skończyły mi się pomysły. Limit się wyczerpał. Muszę jechać. Nie mam ochoty na ludzi, świętowanie i pogaduchy, a już dubelt z obcymi. Po całym tygodniu łeb paruje, mam ochotę tylko na spanie, gorący prysznic, ciepłą kołdrę i święty spokój.
Faceci mnie denerwują, mam ich dosyć. Nie mam ochoty na żadne gierki. Izoluje się jak mogę. Cholera, nic nie pomaga. Piszą jak wściekli. Jeden chce być lepszy od drugiego. Samotna Polka w Niemczech. UUUUUU niezły materiał na żonkę. Jak słyszę to słowo, mam gęsią skórę. Skutecznie wypieram mit Polki- super kucharki, matki Teresy i gospodyni domowej. Jak któryś z nich wpada "nieoczekiwanie" na kawę, każę mu się samemu obsłużyć. Do tego stopnia jestem bezczelna, że wkładam głowę w komputer i udaje, że jestem bardzo zajęta.
Cholera, ukochany, gdzie jesteś? Ile mam jeszcze kłamać? Czemu tak bardzo bronię się przed tobą i wmawiam sobie, że cię nie potrzebuje?
17 :00 dzwoni telefon. Koleżanka z pracy nie przyjmuje żadnych wymówek, muszę się stawić na 21. Godzina 19:00 - to znowu ona. Pyta, czy jestem uszykowana, za ile wyjeżdżam i ustawia mnie (jak zwykle), żebym się nie spóźniła i żebym czegoś nie wymyśliła, że nie przyjadę. Telefonuje jeszcze z jakieś 5 razy i kiedy jestem już w drodze, oznajmia, że nie będziemy same. Moja złość i zażenowanie sięgają zenitu, piana powoli wchodzi na usta, ale cóż 40 km mam już za sobą, a drugie 40 jeszcze przede mną. Nie mam już wyjścia, szkoda mi mojego czasu i straconej benzyny (moja bezwzględność i małostkowość przeraża mnie czasami). Myślę, że ona nieźle to wszystko wykombinowała i że jednak dość dobrze mnie zna, skoro ja mimo wszystko jadę.
Pytam tonem iście roszczeniowym, którego do dzisiaj żałuję (ale czasu się już nie cofnie), kim są te dwie inne osoby. Okazuje się, że to samce. Moje poirytowanie osiąga swoje apogeum. Wykrzykuje do słuchawki, że nie jestem przygotowana: beznadziejne ubranie, paznokcie niepomalowane, brwi niewydepilowane i co ona sobie wyobraża. Na co ona, że nie ma już czasu ze mną gadać, bo ryba w piekarniku zaraz będzie czarna.
Moja niezawodna nawigacja właśnie tego dnia zawodzi. Ładowarka pada, klnę jak opętana. Ze złości zaczynam płakać, bo nie pozostaje mi nic innego. Już gorzej być nie może, myślę sobie. Ale jakoś podoba mi się to moje beczenie, bo już od dawna tego nie umiałam. Oczywiście mam jak zawsze więcej szczęścia, niż rozumu. Na horyzoncie pojawia się starsza para ludzi, wyglądających niezbyt szczególnie, budzących duży niepokój. Ale jakby nie mam wyjścia. Ludzi jak na lekarstwo na ulicach, "pogoda do bani", deszcz leje jak "jasna bida".
I moje dziwne, stereotypowe, ograniczone, powierzchowne myślenie, nie mające nic wspólnego z rzeczywistością. Otóż to budzące mój wielki niepokój małżeństwo z Turcji i moje myśli, że mnie zaraz okradną, albo gdzieś wywiozą okazało się bardzo pomocne. Ku mojemu zdziwieniu ludzie ci zaproponowali, że pojadą ze mną pod wskazany przeze mnie adres, bo też mieszkają pod tym numerem. Niesamowite, co za dziwny zbieg okoliczności, pomyślałam. Otarłam łzy, zobaczyłam światełko w tunelu i stwierdziłam, że może ten dzień nie będzie wcale taki tragiczny. Pożegnaliśmy się w dość dziwnym tonie. Ja pokazując swoją uprzejmość, podziękowałam z całego serca i powiedziałam, że są oni moimi Engelchen-aniołami, na co oni, że nie pochodzą z England-Anglii, tylko z Turcji. Powiedziałam, tylko, że alles klar-rozumiem. I to znowu dowód na to, jak ważna jest nauka języków. Tylko pytanie, czy oni powinni zacząć z niemieckim, czy może ja powinnam popracować nad poprawną wymową. Najważniejsze jednak, że doprowadzili mnie do celu.
Moja koleżanka nie odbierała telefonu, sądząc, jak później mi to wytłumaczyła, że znowu szykuje jakiś wykręt.
Ponieważ humor mi się poprawił, po tym jak znalazłam ten właściwy adres, zaczęłam znowu myśleć racjonalnie. Przypomniałam sobie, że mam w bagażniku moje ukochane buty tanecznie, których nie zdążyłam wypakować od czasu imprezy wigilijnej w pracy, (notabene było to jakieś trzy tygodnie temu-taka jestem porządnicka).
Dzwonię do drzwi. Wszystko się zgadza: numer, nazwisko, opis farby drzwi. My, kobiety zawsze używamy wielu kolorów opisując różne przedmioty. "Jakie masz auto? Naturalnie czerwone i duże". A po co zdradzać markę, skoro samemu się nie jest pewnym, czy ma się rację.
Jest dobrze. Słyszę za drzwiami głos mojej koleżanki: "A to pewnie nasza zguba" - ukłuło mnie. "Gdyby ona tylko wiedziała, ile mnie to wszystko kosztowało, żeby do niej dotrzeć" - pomruczałam sobie pod nosem. Ale próbowałam się tym razem powstrzymać, żeby nie żałować kolejnych słów.
"Otwórz drzwi" - usłyszałam. "Nie no, brak mi słów. Nawet nie może mi sama otworzyć drzwi, ona to ma tupet" - pomyślałam.
Drzwi się otwierają, a ja widzę przed sobą zjawisko. Mężczyzna super wyglądający, błysk w oczach od drzwi super dowcip. Szczypię się w rękę, żeby być pewną, czy to nie kolejny mój piękny sen o księciu z bajki. Ałłł, boli. Kurcze, to nie sen. Przedstawia się bardzo egzotycznym imieniem, którego naturalnie nie koduję. Wygląda bosko.
Ta chwila jednak nie trwa długo. W drugim zdaniu informuje mnie, że jest chłopakiem mojej koleżanki. Pomyślałam - "jak zwykle". Czary to tylko w bajkach. Ale nagle z kuchni wynurza się drugi osobnik płci przeciwnej. Niestety nie robi już na mnie takiego wrażenia.
I cóż to? Nowy obrót sprawy. Widzą, że to łyknęłam i śmieją się do łez., po czym dowiaduję się, że to był tylko taki żart. To ten drugi jest chłopakiem mojej koleżanki. Kurcze jakoś miałam uczucie, jakby kamień z serca mi spadł. Ale dziwne. Dlaczego? Okej. Pomyślałam - "zapowiada się ciekawie". Umieją żartować. To też ważne.
Idę do łazienki coś ze sobą zrobić, bo same buty nie pomogą. Na szczęście na dnie kieszeni kurtki z mega dziurą znajduję pomadkę, czerwono-krwistą, która jest jedyną szansą na złagodzenie zmęczonego wyrazu twarzy po całym tygodniu.
Witam się z moją koleżanką, będącą teraz myślami raczej ze swoją rybą, a nie ze mną - podekscytowaną nowym osobnikiem samicą.
Kolacja udała się wyśmienicie. Wszyscy zadowoleni, ryba z apetytem umiejscowiła się przytulnie w naszych żołądkach, a więc największe marzenie mojej koleżanki tego dnia spełnione. "Wyluzowała w końcu" -pomyślałam. Myślę sobie - "jak można przeżywać taką ekscytację rybą, która i tak już nie żyje".
Tymczasem ja widzę, ów zjawiskowy osobnik próbuje mnie rozebrać swoim wzrokiem. Nie powiem, żeby mi się to nie podobało i żebym nie robiła tego samego. Tylko, że ja starałam się nie być taka perfidna w tym. No, ale nie bez przyczyny oni są z Marsa, a my z Venus.
Godzina 12:00 w nocy i hasło: "Dziewczyny idziemy potańczyć?. "Tutaj niedaleko jest super dyskoteka" - ów dziwny osobnik z oczami wysyłającymi porażające promienie .
Wyskoczyłam z tego krzesła, jak z procy wystrzelona. Nie analizując niczego więcej, posłusznie się ubrałam. Nie omieszkałam twardo przedstawić swojego punktu widzenia w sprawie dojazdu i powrotu, że jedziemy naturalnie moim samochodem, bo jest zimno i nie mam zamiaru w moich pantofelkach lecieć w ten deszcz do jakiejś dyskoteki, której pochodzenie nie jest mi bliżej znane. Poza tym nie chcę być od nikogo później zależna. I tu mnie zmroziło.
"No chyba żartujesz. Ja prowadzę", zaoponował zjawiskowy osobnik. Wybacz, żebyś ty w nocy jechała samochodem, a co do butów, mogę cię przenieść, żeby ci się woda nie nalała." W innych okolicznościach bym się już wściekła, jak przystało na prawdziwą singielkę, ale coś mnie wewnętrznie powstrzymało i jakoś dziwnie podobał mi się ten tekst. I dałam mu kluczyki od mojego auta. Nie wiem, jak to się stało. Od dawna nie dawałam kluczyków od mojego auta facetowi. To dla mnie tak, jakbym dała mu mój portfel.
Takiej dyskoteki nie pamiętam od lat. Było świetnie. To niesamowite. Ludzie z różnych półkul świata, mówiący na co dzień różnymi językami, o totalnie różnym pigmencie skór mogą tak się przyciągać i mają ciągle to nowe tematy do rozmów. A może dlatego właśnie, że wszystko brzmi tak fascynująco i tajemniczo???
Od tego dnia moje myślenie się diametralnie zmieniło. Na każdego z nas czeka gdzieś ten, czy ta wywoływacz/ka motyli w brzuchu. Nie trzeba się jednak izolować i budować wokół siebie muru pancernego.
I to trochę tak jak z lekarstwami. Jeśli mnie coś boli, to biorę lek, ale jak nie pomaga, to znaczy, że nie trafiony i próbuję następnego i sama umiem ocenić, czy nadaje się, czy nie...
Danke Nathalie
Subskrybuj:
Posty (Atom)