sobota, 30 czerwca 2012

Z CYKLU:BO W POLSCE JEST PIĘKNIE: KRZĘTÓW

witam kochani gorąco z równie gorącego Krzętowa,
tak, tak pogoda nas nie oszczędzała, ale to bardzo dobrze, bo zrobiłam iście wakacyjne zdjęcia z pachnącej słońcem wycieczki.
Postanowiłam wybrać się do miejsca mojego dzieciństwa. Spędzałam tam co roku wakacje z moimi rodzicami pod namiotem, lecz to nie były zwykłe wakacje. Do dzisiejszego dnia pamiętam kąpiel w misce i szczypiące nogi po turlaniu się z górki, porośniętej ostrą trawą i zabawie w chowanego w snopkach siana. Nie zapomnę świerszczy cykających nocą, grubej pajdy chleba z masłem równie grubo posmarowanym i wąsów od kwaśnego, krowiego mleka.
Jako nastolatka w tym właśnie miejscu odnalazłam miłość swojego życia (tak mi się wtedy wydawało) i co za tym idzie przeżywałam  swoje rozterki miłosne, tutaj poszłam pierwszy raz na dyskotekę do pobliskiej szatni, gdzie za każdym razem miałam wrażenie, że serce mi wyskoczy z klatki piersiowej, a to tylko dlatego, że przez jedną setną sekundy spojrzał  na mnie najprzystojniejszy we wsi chłopak (tak przynajmniej wydawało się mnie i moim koleżankom.
Mimo, że tu się bardzo zmieniło, jedna rzecz pozostała taka sama: klimat, który tworzą mieszkańcy tej wioski.
To tylko część prezentacji, bo bateria w aparacie odmówiła posłuszeństwa i niestety nie dane mi było sfotografować dokładnie wnętrza Chaty u Brata, ale obiecuję, że tam wrócę i wam zaprezentuję wszystko ze szczegółami
GORĄCA PROŚBA: PRZECZYTAJCIE OD DESKI DO DESKI, BO SĄ HISTORIE MROŻĄCE KREW W ŻYŁACH, ACHA I POD ÓSMYM OD GÓRY ZDJĘCIEM ZAMIEŚCIŁAM PYTANIE  DO WAS...


I nawet Pilica ma swój urok


Ten  most, odkąd pamiętam był miejscem spotkań nastolatków. Widać, że bez pubów, klubów, kawiarni też da się żyć a randka pod gołym niebem - odlot.
Każdy flirt, spotkanie dwojga ludzi powinno mieć swoje jedyne, znane tylko tym dwóm duszom miejsce - widać, ze w moim wypadku zadziałało, bo o tym wspominam i to z wielkim sentymentem


Zawsze lubiłam wiejskie, sielskie klimaty: traktor, trawa nieskoszona pod linijkę, chwasty a między nimi kwiatki polne o nazwie bliżej nieznanej, dzieci dojeżdżające do szkoły rowerem czy hulajnogą - które w wieku trzech lat rozwożą mleko do pobliskich domów, robią zakupy a kiedy są żniwa, siedzą cicho jak "myszki pod miotłą" na polu i nie wolno im słowem się odezwać, że chcą pić albo, że się nudzą, podczas gdy nasze dzieci (miejskie) po 15 minutach nie zajmowania się nimi powtarzają średnio 20 razy na minutę: "Nudzi mi się" i niejedna z nas choć "gula rośnie" rzuca wszytko i pędzi, żeby pobawić się setny raz w tym dniu monster high czy bakuganami -ale generalnie to my jesteśmy stanowcze i nasze dzieci nam nie wchodzą na głowę...






Ilekroć jestem na tej dróżce przypomina mi się, jak bawiłam się z moją "bandą" w tarzanów, na huśtawce wykonanej przez nas samych ze sznurka, przy pomocy którego również przedostawaliśmy się z jednego końca lasu na drugi. Najgorsze jednak było, jak w najlepszym momencie, kiedy był wybrany tata, mama i każdy miał swoją rolę w domu tarzana, nasze mamy wołały nas na kolację, co oznaczało tym samym koniec zabawy. I wtedy, aż nasuwało się na usta najbrzydsze według naszej bandy słowo: "DUPA, że też musiały nas zawołać w takim momencie". Ale najcudowniejsze w tym wszystkim było to, że cały las był nasz, w ogóle cała wieś. Czuliśmy się z moimi kolegami i siostrami naprawdę ważni i dorośli, bo mogliśmy wszędzie chodzić sami z mieczami z patyków, badać i poznawać przyrodę w swoim tempie a tajemnice, które sobie powierzaliśmy były tylko nasze. No niechby tylko spróbował ktoś pisnąć słówko...
A dzisiaj? Boimy się, żeby nasze dzieci same wyszły przed blok? Myślę, że żaden angielski, nauka pływania czy jazda konno nie są w stanie zastąpić lub choć w jakimś stopniu zrekompensować "życia w bandzie", przyblokowego trzepaka czy grania w zbijaka. A może się mylę, włączcie się do dyskusji, jestem ciekawa waszych opinii.



Jeśli powiększycie sobie to zdjęcie znajdziecie tutaj namiary na nocleg z pysznym jedzonkiem w krzętowskiej Chacie u Brata


A tak wygląda Chata u Brata w prawie całej okazałości
Ten odrestaurowany XVIII-wieczny czworak zmienił się i nie wydaje mi się tak wielki jak przed 20-toma laty.
Otóż nie wiem do końca o co chodziło, ale jako dzieciaki bawiliśmy się w ruinach tego domu w wojowników i pewnego dnia zjawił się tam nieoczekiwanie jakiś starszy człowiek ze strzelbą w ręku i z psem i nas nieźle pogonił. Uciekaliśmy "gdzie pieprz rośnie, aż się kurzyło", ponadto mieszkańcy wsi opowiadali zawsze niestworzone historie o tym miejscu, że tam straszy, że niby jakieś złe duchy tam się zjawiają itp. I moja mama, która z reguły nie wierzy w przesądy i stąpa mocno po ziemi (zupełnie inaczej niż ja, hm ciekawe do kogo ja się wrodziłam) nie pozwalała nam tam chodzić.
Dlatego dla mnie pozostanie na zawsze ten dom domem straszącym i już, nie przekonuje mnie ta Chata u Brata.


Okno przepięknie udekorowane wszystkim "łąkowym", co rośnie wokół chaty a najbardziej dla mnie niesamowite jest to, że całą tą dekorację wymyślił i połączył kwiaty w bukiety faaaceeet-ale niesamowity facet: Adam-gospodarz tego całego biznesu agroturystycznego. Adam, wielki szacun i ukłon w twoją stronę O niesamowitości tego człowieka będzie jeszcze niżej.



A tak wygląda straszący dom od środka, ale nie bójcie się, ponoć już w nim nie straszy, no dobra tylko w nocy ha ha...


Niby wiejsko i sielsko a przez okno nawet egzotycznie



Jedna z sal chaty, jakby ktoś potrzebował wiejsko-góralsko-przytulnej sali na weselicho z przytupem i z nocną kąpielą nago ze swoim ukochanym/ną w Pilicy. Myślę, że Adam jest nawet w stanie załatwić świetną kapelę, bo zorganizował już kilka koncertów na  super poziomie w tej "swojej chatce". Jeśli chodzi o inne walory Adama, świadczące o jego niesamowitości, to chyba nie jest to powszedni obrazek, żeby taki biznesmen, którego telefon nie ma przerw w dzwonieniu, witał mnie po cirka siedmiu latach niewidzenia jajecznicą na maśle, własnoręcznie ubitym, żeby poświęcił mi około dwóch godzin w okresie dla niego bardzo gorącym, kiedy nie ma nawet czasu wyjść do toalety, żeby przygotował sam herbatę, bez wkręcania w to pani kelnerki, i zaprosił mnie przy tym do kuchni z klimatem  i przyrządził świetną herbatę, której smaku nie zapomnę, wyłączył telefon na czas pogaduszek ze mną, odpowiedział na sto pytań do i pozwolił mi poszaleć z aparatem.
Za to właśnie kocham Krzętów.
Według mnie to jest przepis na sukces i krótki poradnik, jak zostać biznesmenem w każdym calu. Znam wielu, którzy próbowali, ale nie wyszło, bo zabrakło właśnie tego czegoś, UMIEJĘTNOŚCI BYCIA CZŁOWIEKIEM
Ps. Dla tych, którzy marzą o własnym biznesie bądź go już mają a nie do końca on funkcjonuje, tak jakby sobie tego życzyli, polecam "Sposób na sukces" Briana Tracy a w ogóle wszystkie pozycje tego jegomościa są według mnie rewelacyjne

I to na dzisiaj tyle. Krzętów widziany oczami domowej bizneswomen, całkiem z innej perspektywy niż z folderów reklamowych krzętowskiej agroturystki. Ale mnie urzeka ta dzika i jeszcze nieodkryta przez turystów część tego zakątka. Dla tych wszystkich, którzy jednak stawiają na wygodę, bezpieczeństwo, super atrakcje dla dzieci polecam, www.nadpilica.krzetow.eu 
uciekam i życzę kolorowych snów, bo na moim zegarku wybiła 01:38, czas do łóżka

czwartek, 14 czerwca 2012

MOJA PISANINA, cd.

Hejka, 
bardzo dziękuję za wszystkie komentarze, nie spodziewałam się, że znajdę tylu "słuchaczy i oglądaczy". Dodajecie mi skrzydeł!!! Ale dość tego przeżywania. Jak na każdą prawdziwą bizneswomen przystało, trzeba wziąć się do roooobooootyyyy!. 
Tak, jak obiecywałam, wysyłam do waszych domków dwa kolejne, jeszcze cieplutkie rozdziały Sekretów Jadzi: Pierwszy z nich to:
"Wątróbka"
Każdy z nas, rodziców strasznie przeżywa posiłki naszych dzieci. Często nie dowierzamy pani z przedszkola, która mówi, że Stefanek to dzisiaj wszystko "zmiótł z talerza". Myślimy wtedy: "Kurna chata, ta baba nie ma w ogóle pojęcia, który to mój Stefanek, on przecież nie znosi wątróbki". A tymczasem okazuje się, że nasze dzieci i na posiłki mają swoje patenty, zawierają między sobą pewne układy, są sprytniejsze niż myślimy, posłuchajcie czy raczej przeczytajcie...

SEKRETY JADZI cd.

"Wątróbka"
Moja mama, ach no tak już o niej wspominałam, ale poza tą jedną rzeczą, że strasznie się o mnie boi, jest naprawdę fantastyczna. Codziennie bawi się ze mną w szkołę, bo zapomniałam napisać, że to moja przeulubiona zabawa. Szkoła wydaje mi się czymś fantastycznym, takim dorosłym, czego nie mogę się już doczekać. Śnię o niej każdej nocy.
A poza tym mama czyta mi najświetniejsze książki na dobranoc i robi najlepsze naleśniki na świecie, chociaż tata czasem mówi, że smakują, jak podeszwa . Kurcze, nie wiem o co chodzi, ale na pewno on jest z mamy dumny, że są tak fantazyjnie zwinięte i przypominają ładne buciki.
 A wiesz, jaka moja mama jest zdolna: Potrafi ugotować obiad dla wszystkich dzieciaków
z naszego przedszkola. Nie cierpię zupy jagodowej i wątróbki - ble ohyda, ale kiedy wiem, że to moja mama przygotowała ten obiad, bo tak mówi pani Leopoldyna, a ona zawsze mówi prawdę
i ma najpiękniejsze buty w kropki, to wtedy wraca mi ochota na wszystko, nawet na kanapkę
z pastą rybną na podwieczorek. Powiem ci jeszcze o czymś Zuziu, ale tak w sekrecie, bo przysięgaliśmy z moim kolegą Jeremiaszem, że nigdy, przenigdy nikomu o tym nie powiemy. Otóż z tym obiadem w przedszkolu, to nieraz nie jest tak wesoło. Ja nie lubię drugich dań, bo te kotlety się długo żuje i zawsze ostatnia kończę obiad. W końcu coś wymyśliłam: mój kolega ze stolika, Jeremiasz, uwielbia drugie dania, a ja lubię zupy, więc zawarliśmy pewien układ; kiedy pani nie patrzy zamieniamy się talerzami, Jeremiasz zjada mój kotlet i ziemniaki, a ja jego zupę. Mama zawsze mówi, że trzeba sobie radzić w życiu, więc na pewno byłaby ze mnie dumna. Najgorzej jest, jak nie ma Jeremiasza w przedszkolu, chociaż w zeszłym tygodniu moja koleżanka Tośka pokazała mi, jak ona sobie z tym radzi, bo też ma taki sam problem. Ona zakopuje pulpeciki w zamku z ziemniaków. Jej mama to dopiero miała by powód do dumy.

Kolejny rozdział  zatytułowany: "Zmartwienie"
Świat dziecka jest bardzo złożony i jak dla mnie wielce skomplikowany, czasem trudno mi zrozumieć, czemu moje dziecko nie może mi się posunąć w swoim łóżku i dać kawałek, dosłownie "ociupinę" miejsca swojej ukochanej, zmęczonej mamie, pragnącej się tylko przytulić, dla przytulaków jednak jest skłonne spać na podłodze. Pozostaje mi się tylko cieszyć tym, że w ogóle wobec kogoś odczuwa empatię, szkoda tylko, że wobec kucyków...

"Zmartwienie"
Ostatnio zaczęłam się porządnie czymś martwić, moje koleżanki Matylda i Augustyna coraz częściej śmieją się z Zosi, która zasypia ze swoją mamą, one mówią, że one to nawet już nie śpią z przytulakami, prawdę mówiąc, to ja im nie wierzę. Nie wyobrażam sobie, żebym mogła zasnąć bez Kasztana, Ambarasa i Gwiazdy, no dobra, no i bez Pusi – moich kochanych przytulaków, przecież one by się zapłakały. No i w dodatku zasypiam z mamą, no może nie tak do końca, bo ona czyta mi tylko książkę i tylko smyra mnie po nodze i zaraz po tym wychodzi z pokoju. Dlatego zawsze, jak Matylda i Augustyna zaczynają naśmiewać się z Zosi, ja uciekam w drugi koniec sali, żeby tylko mnie nie zapytały, jak ja zasypiam. 

Uciekam. Do następnego razu. Do miłego...

poniedziałek, 11 czerwca 2012

NIEWINNA HISTORIA O MYSZCE


Odkąd pamiętam Blania miała zacięcie do czytania wszystkiego, co wpadło jej w ręce.
Nie zapomnę pewnego zdarzenia, a było to rok temu, kiedy Blania była na etapie wymyślania przeróżnych historii, czasami zamierałam i tak było wtedy...
jechaliśmy całą rodziną samochodem na urodziny do Julci (córki mojej siostry) rodzinka niczym z żurnala, babcia-zachwycona i dumna do czerwoności ze swojej wnusi. To nic, że Blania czytała zeszyt do góry nogami; aż tu nagle czterolatka ze swoim zeszytem w ręku opowiadająca cienkim, delikatnym głosikiem bajeczkę "własnej produkcji" o myszce, takiej małej biednej myszce...
z tej małej osóbki jeszcze wydawałoby się niczym niezepsutej nagle takie wielkie słowa, ale wciąż tym samym cienkim głosikiem: "A MYSZKA PIERDOLI, PIERDOLI, PIERDOLI"..
Prowadziłam właśnie samochód, więc na chwilę straciłam panowanie nad kierownicą, wzięłam głęboki oddech, spojrzałam w lusterko, babcia wyglądała, jakby miała na twarzy wzdęcie a ja jak na każdą matkę przystało, powiedziałam równie spokojnym głosem: "Teraz możemy się wszyscy głośno śmiać". I widziałam, że wszystkim ulżyłam. Babcia wyglądała jakby połknęła rapacholin (łagodzący wzdęcia) i git..
Blania nie mogła pojąć, skąd ten nasz śmiech, ale i na to znalazłam szybką odpowiedź: "Blaniu, to ty nie wiesz, że jak się jedzie na wycieczkę, to zawsze trzeba się trochę pośmiać, ale tak głośno, żeby każdego w to wkręcić" i Blani też się udzieliło, bo wybuchnęła śmiechem. I od tej pory, kiedy jedziemy na wycieczkę mamy swoje pięć minut i śmiejemy się "jak głupie do sera"  

BO W POLSCE JEST PIĘKNIE


Jeśli ktoś kiedyś twierdził, że w Polce nie ma pięknych miejsc, to po tej prezentacji zmieni zdanie. A przynajmniej założyłam sobie taki cel. Będę starała się skutecznie was przekonać do swojej tezy, (patrz tytuł tego posta) zamieszczając zdjęcia z moich wypraw, nawet tych najmniejszych, rowerowych.
A więc jedziemy: Jako pierwsze były Chlewiska, w ferie zimowe wybrałam się z moją córką do Chlewisk -nazwa nie za szczególna, zupełnie nieadekwatna do klimatów iście pałacowych, sami zobaczcie..


 .Przed nami jedna z dwóch posiadłości Manor House: Pałac Odrowążów


Nie mogłam się oprzeć, żeby nie
sfotografować tego wejścia do pałacu. Myślę, że te drzwi znają nie jedną tajemnicę tego magicznego miejsca, "szkoda że milczą jak grób"


Niepozorna dróżka prowadząca do zamku, wyobrażam sobie, jak to miejsce wygląda o tej porze roku, ta ociekająca ze wszystkiego, soczysta zieleń, ach...


Wchodzimy do Stajni Platera, która nie ma nic wspólnego ze swoją nazwą. Na początku też się tego obawiałam, ale moje obawy zostały szybko rozwiane, po tym jak zobaczyłam to wejście, dlatego skojarzenia zapachowe, sianowe i koniowe do kieszeni proszę.


Jako pierwsza: restauracja przy Stani w pięknym, domowym, babcinym klimacie. Czekając na przepyszny obiad czytałam Blani bajkę i to nikomu nie przeszkadzało, a wieczorem przy lampce wina kołysałam się w rytm muzyki Cesarii Evory.

Okno restauracyjne, nie muszę chyba komentować, doskonale oddaje ono klimat restauracji


Jeden z wielu korytarzy łączących poszczególne części Stajni z pięknymi meblami w roli głównej



Po jeździe konnej ogrzewałyśmy się przy kominku, drewno aż strzelało, bajka



Dwa ostatnie zdjęcia zostały zrobione w pokoju, w którym miałyśmy zaszczyt mieszkać. Skrzypiąca podłoga, muzyka relaksacyjna pod prysznicem i zapach tych starych mebli - myślę, że chociaż w jakimś stopniu wprowadziłam was w atmosferę tego magicznego miejsca

Świetne miejsce do spędzenia wekendu, ferii czy wakacji z dziećmi lub samemu. Atrakcji jest naprawdę sporo: jazda konno z profesjonalnymi instruktorami, basen z cieplutką wodą i wszelkimi gadżetami, łaźnie termalne, świetna kuchnia, w tym również dla dzieci.
W okresie feryjnym trafiłyśmy również na specjalny program dla dzieci, w tym na przykład warsztaty lepienia z gliny. Pamiętajcie jednak, że można tam spędzić tydzień nie dłużej: po pierwsze ze względów finansowych (musicie  jednak dzwonić tam bezpośrednio i omawiać cenę osobiście, nie sugerujcie się cennikiem ze strony), po drugie po tygodniu najprościej w świecie trzeba zmienić klimat i otoczenie, pozdrawiam

niedziela, 10 czerwca 2012

MOJA PISANINA

Moja pisanina: skąd się wzięła? 
Moja córka od zawsze potrzebowała wciąż nowych wrażeń i tak zapukała do moich drzwi pasja pisania i zapytała czy mogę ja ubrać w słowa i gdzieś zapisać, no i zgodziłam się. Podzielę się z wami tymi opowieściami, które według mnie mają troszkę charakter terapeutyczny, staram się nam, dorosłym przybliżyć te wielkie, skomplikowane problemy naszych małych pociech.
 Bajka pod tytułem: "Sekrety Jadzi",  opublikuję dzisiaj trzy pierwsze rozdziały, posłuchajcie...
WAŻNE!!! POLECAM ROZDZIAŁ PT: "DO MAMY". JEST ON KIEROWANY PRZEDE WSZYSTKIM DO RODZICÓW I ICH DZIECI, KTÓRE MAJĄ PROBLEMY Z ADAPTACJĄ W NOWYM MIEJSCU, NP. PRZEDSZKOLE, ŻŁOBEK CZY KLUB MALUCHA, ITP.,...

SEKRETY JADZI


"Sekret sekretnika"

Wow, dostałam sekretnik, ten o którym latami marzyłam, to znaczy dokładnie pięć lat, bo tyle właśnie mam.
Dziś jest Wigilia, dzień na który czekałam wieczność, ale opłacało się. Mikołaj przyniósł mi dokładnie to, o czym pisałam w liście. Dziwne, bo nawet wiedział jaki kolor lubię najbardziej, chociaż o tym nie wspominałam, hm… ciekawe, wiedziała o tym tylko moja mama.
Niedawno nauczyłam się pisać i wszędzie, gdzie tylko mogę, zapisuję swoje myśli, czasem wyglądają „kulfoniasto”- tak mówi moja mama, ale ja zawsze mogę się doczytać.
Od dzisiaj będę mogła zapisywać wszystko, o czym sobie pomyślę. Wpadłam na pomysł, że zawsze, jak będę już w piżamie, zanotuję jakiś jeden sekret, który później przeczytam tylko Zuzi. Policzyłam, że jest w nim dziesięć kartek; więc wystarczy na dziesięć sekretów, super... Każdy
z nich będzie się inaczej nazywał, tak jak w prawdziwych książkach.
Jest ciemno, chyba już z dziewiętnasta siedemdziesiąt osiem! ”Jadziu, czas do łóżka”- nigdy nie lubiłam tego momentu, bo to oznaczało koniec zabawy. Chyba żadne dziecko nie lubi nocy. Wtedy powiewa nudą.
Ale teraz to nawet polubiłam się z tym wieczorem, bo wiem, że zaraz zapiszę mój nowy sekret.

"Ja"

Mam na imię Jadzia i mam, no właśnie, od dzisiaj mama kazała mi mówić, że jestem już pięciolatką, zupełnie nie wiem dlaczego, skoro jeszcze wczoraj miałam cztery i pół. A przecież dopiero w lutym moje urodziny, zupełnie tego nie rozumiem, a ty Zuziu? Wytłumaczenie, że za miesiąc są moje urodziny i że mi wypada mówić, że mam już pięć lat jest dla mnie mimo wszystko niejasne.
No tak, ale kim jest Zuzia? To moja ukochana króliczka i przyjaciółka, a także słuchaczka moich opowiadań. Codziennie z nią rozmawiam i opowiadam, co mi się przydarzyło. Fajnie jest mieć takiego kogoś, z kim można poważnie porozmawiać, pokazać jakiś taniec z przedszkola  lub jakąś sztukę, na przykład fikołek na podłodze. Z rodzicami bywa różnie, moja mama zamyka zawsze oczy, kiedy robię skok z jednej kanapy na drugą i mówi, że dobrze, że tego nie widziała. Zuzia jest inna, patrzy na mnie swoimi wielkimi oczami, jakby chciała powiedzieć: „To było super, tez bym tak chciała”- lubię kiedy ona mi zazdrości, smyra mnie wtedy tak śmiesznie coś w brzuchu.
 Tata jest inny, to król szaleństw i mistrz najtrudniejszych sztuk, to z nim bawię się w krokodyla, który próbuje mnie złapać, albo skacze ze mną po łóżku,  tak jak na trampolinie. Rzadko jednak bywa w domu, bo jeździ w delegacje. Nie wiem dokładnie, co to znaczy, ale wydaje mi się, że on po prostu kogoś gdzieś deleguje.

"Do mamy…"

Pierwszy września-tym, którzy rozpoczęli przygodę ze żłobkiem, przedszkolem czy szkołą nie muszę tłumaczyć, co ta data oznacza; w celu wyjaśnienia dla tych, którzy z jakichś powodów jeszcze nie wiedzą powiem, że to pierwszy dzień nowej epoki - niestety nie lodowcowej.
Tak, rodzice juz od dawna opowiadali o przedszkolu, pełni szczęścia w głosie. Mama mówiła, że tam jest podobnie jak w krainie Harrego Pottera, którego uwielbiam, chociaż częściej bawię się, że jestem Hermioną i nie rozumiem, dlaczego rodzice nie mogli nazwać mnie właśnie tak.
 „Jadziuniu, zobaczysz jak tam jest fajnie, nowi koledzy, koleżanki, mnóstwo zabawek
i książek”. Już na początku wydawało mi się, że coś jest nie tak, bo mama mówi tak do mnie tylko wtedy, gdy wie, że może mi się coś nie spodobać, albo kiedy chce mnie do czegoś namówić. Ostatnio u nas w domu o niczym innym się nie mówiło, tylko o przedszkolu.
Ale pomyślałam-spróbuję, skoro tam jest choć trochę jak Hogwarcie, to niczego więcej mi nie potrzeba. Ciekawe tylko, czy dostanę jakąś różdżkę.
Nie, różdżki żadnej nie było a o Howarcie to już nie wspomnę.
Rano musiałam wstać wcześniej niż zwykle, ale nawet nie protestowałam, bo wiedziałam, że to wyjątkowy dzień. Mogłam sobie nawet sama wybrać ubranie, no tak niezupełnie sama, bo bluzka
z kucykiem Ponny według mamy jest już na mnie za mała, ale ustaliłyśmy, że założę ją, jak wrócę z przedszkola. Tego dnia wyglądałam naprawdę pięknie, wszystko różowe no i włosy splecione w dwa warkocze, jak prawdziwa uczennica, do tego nowe buty w worku i to
z naszywką Hello Kitty. Byłam zachwycona.
 Tata zawiózł mnie do przedszkola i tego dnia nie buntowałam się, że chcę się sama zapiąć w foteliku, bo chciałam jak najszybciej tam być.
Już po chwili staliśmy przed ogromnym budynkiem koloru zielono-żółtego.
Kiedy weszliśmy do środka, zobaczyłam rzeczywiście dużo kolorowych zabawek i tłum jeszcze większych ludzi. Nic nie było takie, jak w książkach o przedszkolakach, które mama mi czytała w wakacje. Nie dostałam różdżki, nie miałam Zuzy, Tekli, Gwiazdy, Kasztana i Ambarasa,
a najgorsze nie było tam mamy. Chciało mi się płakać i byłam zła, że mama tak długo nie przychodzi. Nawet nie mogłam usnąć, bo Franek tak piszczał, że o śnie nie było mowy, a do tego Matylda wylała na moją różową sukienkę cały kompot, więc byłam wściekła. W dodatku przez nią musiałam założyć spodnie Jeremiasza, bo tylko jego mama przyniosła ubranie na zmianę.
Jedyne o czym wtedy myślałam to poczuć moją cukierkową mamę , bo ona zawsze pachnie cukierkami. Pani Leopoldyna niestety  nie pachniała tak, jak mama.
Następnego dnia nie chciałam wstać z łóżka i byłam obrażona na wszystkich, nawet dostało się Zuzie i Tekli, ale moja mama wpadła na genialny pomysł: ”Jadziu dzisiaj zabierasz do przedszkola moje zdjęcie i apaszkę o cukierkowym zapachu,
w kolorze „cielesnym”, tzn. takim, jak ciało, no i oczywiście weźmiesz ze sobą Ambarasa” - to mój pluszowy koń. Uzgodniłyśmy, że kiedy będzie mi smutno i zatęsknię, to powącham sobie mamusiową chustkę i popatrzę na jej zdjęcie. I wiesz - pomogło.
Od tej pory, kiedy mama wchodzi po mnie do sali, prawie codziennie czeka, bo ciężko mi się rozstać z ulubioną lalką Manią czy wyjść bez wysłuchania do końca bajki, którą pani Leopoldyna czyta dzieciom.
Najważniejsze jednak są koleżanki, bez których nie wyobrażam sobie życia
.

Kolejna partia pisaniny w następnym wejściu, na dziś to już wszystko, tak się rozpisałam, że straciłam poczucie czasu, jak tak dalej pójdzie, będę musiała zrezygnować ze wszystkich innych zajęć, a pieniążki same z nieba nie spadają - co za niesprawiedliwość-  bo najprościej w świecie braknie mi na to czasu, pozdrawiam wszystkich

MOJE PASJE


Jak już pisałam w zakładce o sobie, pragnę się z wami podzielić moimi pasjami, między innymi rzeźbię w drewnie i kupuję różne starocie trącące moherem, czasem je "liftinguję", albo dodaję tylko jakąś małą dekorację i już się cieszę, że to moja własna produkcja
Poza tym rzeźbię jeszcze na papierze bajki i opowiadania dla dzieci, taka tam sobie pisanina na potrzeby mojej córki, jak również rzeźbię, szlifuję i poleruję teksty z języka niemieckiego na język polski i odwrotnie: ot takie tam  "dolmeczerstwo, oder ubesetzerstwo"

KRÓTKO O MNIE I CZEMU TEN BLOG

Mam tyle do powiedzenia, że nie wiem od czego zacząć.
Krótko o mnie i czemu ten blog,
 jestem strasznie wrażliwa: muzyka, słowo pisane, obraz, fotografia, czyli sztuka szeroko pojęta potrafi mnie wprawić w stan nieważkości. To zdjęcie na przykład poruszyło mnie dogłębnie.  Nie umiem powiedzieć dlaczego, ale jest ono tak piękne, że mam łzy w oczach. Myślę, że każda mama wie, o co mi chodzi. Ciekawa jestem, czy jakiś tata też czuje tego bluesa. Może któryś z nich zamieści kiedyś komentarz - będę b.szczęśliwa
Kiedy pojawiła się na świecie moja córka, świat dla mnie zwariował. Ta wrażliwość nie była nigdy moją siostrą, zaprzyjaźniłyśmy się po narodzinach Blani. I tak na przykład natrafiając na to zdjęcie, nie mogłam się oprzeć, żeby go tutaj nie wrzucić. Nie umiem nazwać tego, ale kiedy je zobaczyłam miałam "ciary" na plecach. Na pierwszym planie kobieta z dzieckiem, w tle woda, a w niej odbicie lustrzane drzew. To właśnie cała ja.
Kocham życie, ale wiele lat mi zajęło dojście do tego stwierdzenia.
Dlaczego domowa bizneswomen?
Mam kilka teorii a oto jedna z nich: domowa, bo uwielbiam spędzać czas w domu, pić kawkę z kawiarki, kupionej na targu za całe 20 zł, (kogo nie stać na ekspres, tak jak mnie-polecam) a bizneswomen, ponieważ nie wyobrażam sobie, że mogłabym nie pracować. Żyję zawsze na pełnych obrotach albo chociaż staram się, bo jeśli nic nie robię, za dużo myślę, a to czasami nie wychodzi mi na dobre.