Zawsze twierdziłam, że moje dziecko jest cyckiem, wisi mi u nogi i brałam na siebie całą odpowiedzialność za ten stan. Jak one to robią, albo lepiej dlaczego my, rodzice pozwalamy sobie na takie uzależnienie od naszych dzieci.
Pamiętam, zanim urodziła się Blania, strasznie mnie irytowało, kiedy obserwowałam matki "dzieciotyczki" i ich pociechy cierpiące na syndrom "cycka" czy "wisielca u nogi". Postanowiłam, że nigdy przenigdy nie będę taka i co się stało?
Oczywiście, że byłam identyczna a nawet gorsza. Do tego stopnia byłam nienormalna, że moje kilkumiesięczne dziecko stawiałam w foteliku przed kabiną prysznicową i kąpałam się w jego towarzystwie, bojąc się zostawić je samo w pokoju. No bo co się stanie, kiedy ono zapłacze a mnie nie będzie przy nim.
Kurcze skąd to się w nas bierze. Tak, jak u naszych dzieci obserwuję syndrom "cycka" tak u nas widzę syndrom nierozerwanej pępowiny. Jak te lwice walczymy o swoje stado czasami zupełnie bez sensu, ponieważ nie pozwalamy naszym lwiątkom zmierzyć się z tą ciekawą dla nich rzeczywistością. Sama się z tym wielokrotnie spotkałam, że nasze dzieci radzą sobie często lepiej niż my sami. Te nasze chore lęki niewiadomo skąd, po co i dlaczego przelewamy na te niczemu niewinne istoty.
Ja byłam do tego stopnia pokręcona, że kiedy wychodziłam z domu bez córki a już nie daj Boże musiałam pojechać na uczelnię (bo Blanka urodziła się na ostatnim roku moich studiów) do Wrocławia, który wydawał mi się wtedy mega daleko, miałam poczucie że zapomniałam ręki. Tak bardzo mnie to bolało i ten ból był tak wielce nie do zniesienia, że zrezygnowałam z samej siebie. Moje rozmowy sprowadzały się przede wszystkim do omawiania konsystencji kupy mojej córki a mój dotąd bogaty świat zainteresowań ograniczał się do śpiewania i słuchania wszystkiego "dzieciowego" i wydurniania się, w celu sprawienia radości mojemu dziecku. O ile na początku podobało mi się to, ponieważ miałam poczucie, że poświęcam dużo czasu mojej córce, o tyle zauważyłam, że sama ukręciłam na siebie bat, bo nie mogę się ruszyć z domu. Ta moja bystra, kilkumiesięczna córka tak mną manipulowała, że odmawiałam sobie dosłownie wszystkiego a byłam taka zmęczona, że zasypiałam na stojąco. Jakby tego było mało wyszkoliła mnie sobie w ten sposób, że każdej nocy i tak było przez dwa i pół roku wstawałam regularnie po średnio siedem razy w nocy, żeby skakać jak małpka po pokoju, bo ją to rzekomo uspakajało (oczywiście tylko w moim pojęciu). Moje siostry były pamiętam do dziś lekko zszokowane, wchodząc do pokoju i widząc mnie skaczącą na jednej nodze i karmiącą piersią moja córkę. Ale wtedy byłam na nie wściekła, że się śmieją i nie rozumieją, że moje dziecko ma kolkę i tylko w ten sposób się ono uspakaja. Oczywiście patrząc na to z perspektywy czasu jestem przekonana, że sama sobie wymyśliłam tą kolkę, że moje dziecko było okazem zdrowia, które najprościej w świecie owinęło sobie mnie wokół palca. Na szczęście kiedyś nie wytrzymałam i z wycieńczenia przespałam całą noc a moje dziecko płaczące przez godzinę albo i całą noc (nie wiem tego, bo mój organizm zbuntował się i tej nocy się już nie podniósł) uspokoiło się samo, bo usnęło z płaczu. Ale dzisiaj wiem, że płacz również jest potrzebny, a moja dzisiaj pięcioletnia, prawie sześcioletnia córka wyznała mi ostatnio, że ona to lubi czasem jak jej daje jakąś karę albo jak jej czegoś zabronię, bo ona się wtedy może pozłościć, powrzeszczeć i potupać do woli i ja na to pozwalam tylko w tym, jednym wypadku. Tylko wkurza ją, jak każę jej zamknąć drzwi do jej pokoju. Czyli nasze dzieci kochają jasno ustalone reguły.
Mój Boże, jak długo mi zajęło, żeby to zrozumieć.
Mój Boże, jak długo mi zajęło, żeby to zrozumieć.
Jedno jest pewne: każdy z nas musi się sam przekonać na własnej skórze, jak to jest być rodzicem, co funkcjonuje a co nie. Każde dziecko i każdy rodzic jest wielkim indywiduum i nie ma drugiego takiego samego człowieka na świecie- na szczęście. Po drugie: wszystko musi biec swoim naturalnym rytmem. Nie da się czegoś ominąć, przeskoczyć, bo to i tak prędzej czy później wróci. Trzeba wsłuchać się w samego siebie i czasami trochę odpuścić, nie dać się zasypać mądrym poradnikom, babciom i super nianiom coraz to lepszymi radami, tylko zaufać samym sobie.
Gdyby nie to moje macierzyństwo i moja ukochana córka nie byłoby tego bloga i tych wierszy, które ostatnio wysypują się jak z rękawa. Ach i zapomniałabym jeszcze o czymś bardzo ważnym; nie byłoby łez mojego taty, których dawno nie widziałam ale to takie piękne łzy szczęścia i wzruszenia, które mnie wczoraj strasznie poruszyły. Tak dziadek się popłakał, jak przeczytał te dwa wiersze.
Krótka notka:
Wiersze te powstały w lipcu tego roku pod wpływem naszej dwumiesięcznej rozłąki z Blanią, moją córką. Musiałam na dwa miesiące wyjechać bez niej. Było to pierwsze w naszym życiu tak długie rozstanie. Było ciężko, były gorsze i lepsze chwile, ale jak zawsze Blanka okazała się silniejsza ode mnie. Dobrze to nam zrobiło. Myślę że pępowina się poluzowała, choć nie do końca jeszcze rozerwała.
Do mamy
Mamo boli mnie, o tam pod skórą, bo jesteś dalej niż morze,
Mamo boli mnie, bo nie mówisz, w co się ubrać,
Mamo boli mnie, bo nie widzisz potworów ze snu,
Mamo boli mnie, bo nie bawisz się w „paluszki”,
Mamo boli mnie, bo nie przegrywasz w domino,
Mamo boli mnie, bo nie zabraniasz jeść lodów,
Mamo boli mnie, bo nie kręcisz się na karuzeli,
Mamo boli mnie, bo nie piszesz bajek o dziwolągach,
Mamo boli mnie, bo nie śpiewasz głośno, jak orkiestra z
bębnami
Mamo boli mnie, bo nie słyszę, jak wchodzisz po schodach,
Mamo boli mnie, bo nie czuję twoich czekoladowych włosów,
Mamo boli mnie, bo nie widzę Cię w moich snach
Bądź tak blisko, jak stąd do sklepu z cukierkami,
Powiedz, że dzisiaj jest za zimno na kostium kąpielowy,
Uratuj mnie przed potworami ze snu,
Policz moje paluszki,
Udawaj, że przegrywasz
w „domino”,
Powiedz, że na dzisiaj dość słodyczy,
Pokręć się ze mną na karuzeli,
Napisz bajkę o jednookim smoku, który pożerał grzebienie,
Zaśpiewaj tak głośno, jak orkiestra z bębnami, skrzypcami i
fortepianem w komplecie,
Wejdź do mnie po schodach w swoich stukających butach na
obcasach,
Pozwól zrobić supełki na Twoich czekoladowych włosach,
Pokaż się, jak zamknę oczy,
Wracaj mamo, proszę…
Moja córka, przez cały ten okres, jak mnie nie było, nie uroniła ani jednej łzy, była bardzo dzielna. Jako matka czułam jednak, kiedy rozmawiałyśmy przez skypa, że zaraz eksploduje i wyleje na klawiaturę całe morze łez i czasami nawet byłam na nią zła, że mi nie wykrzyczy tego swojego żalu: "Mamo wracaj". Ona dawała sobie z tym inaczej radę, już pod koniec mojego pobytu za granicą i tym samym coraz bliżej mojego powrotu do Polski nie chciała w ogóle ze mną rozmawiać, bo ją to za dużo kosztowało.
Uff, jakie te dzieci są mądre
W odpowiedzi na niewyrażony słowami żal mojej córki napisałam coś takiego...
Do córki
Nigdy nie byłyśmy dalej niż słońce i księżyc,
Nigdy nie milczałyśmy dłużej niż 365 dni,
Nigdy nie kłóciłyśmy się dłużej niż podróż dookoła świata,
Nigdy nie spałyśmy dalej niż po drugiej stronnie kuli
ziemskiej,
Nigdy nie płakałyśmy, tak głośno jak teraz,
Zawsze będziemy blisko jak słońce i jego promienie,
Zawsze będziemy milczeć, ale tylko ze sobą,
Zawsze będziemy się złościć, ale tylko jedna na drugą,
Zawsze będziemy spać, ale nie dalej niż koło siebie,
Zawsze będziemy płakać, ale w tą samą chusteczkę,
Do miłego... kochani, pozdrawiam